Forum Forum dla pracujących na morzu ich rodzin i przyjaciół ludzi morza Strona Główna

Forum Forum dla pracujących na morzu ich rodzin i przyjaciół ludzi morza Strona Główna -> ZDARZENIA NA MORZU I NIE TYLKO ... -> m/v TSURU

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu  
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Admin
Administrator



Dołączył: 30 Sty 2006
Posty: 94
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 97 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: WOLIN


PostWysłany: Wto 10:07, 26 Maj 2009    Temat postu: m/v TSURU

Oby Matki naszych marynarzy w tym pięknym dla nich dniu nie musiały wypowiadać takich słów:

„Zamiast dziecko do mnie z kwiatkiem na Dzień Matki, to ja do dziecka z kwiatkiem na cmentarz …” I.K.


[link widoczny dla zalogowanych]
Do obiegu księgarskiego weszło dzieło Marzeny Burczyckiej-Woźniak „Prawda i prawo”. Choć rzecz jest skromna objętościowo (cóż to jest te sto dwadzieścia stron!) – nie waham się nazwać jej dziełem. A nawet Dziełem nad wyraz oryginalnym.

„Forma przekazu – jakby usprawiedliwia się Autorka – została wynaleziona na potrzeby tej opowieści”. Cóż to za opowieść, że wymagała aż wynalezienia osobnej formy? O czym ta opowieść? Choć Autorka dalej zapewnia, że „Wszystkie opisane w niej czyny i rozmowy wydarzyły się naprawdę i mają swoje pełne odzwierciedlenie w dokumentach”, bardzo trudno jest jednoznacznie stwierdzić, o czym traktuje „Prawda i prawo”. Bo te dwa tytułowe słowa, językowo spokrewnione, nie wyczerpują obfitości poruszonych w niej zagadnień. Gdyby nawet zatytułować ją biegunowo - „Nieprawda i bezprawie” – też nie byłoby to od rzeczy.

Nieco więcej światła na zawartość książki rzuca jej dedykacja. Warta jest przytoczenia w całości. „Tym, którzy zginęli na morzu i ich nieszczęśliwym Rodzinom. A także sprawcom morskich tragedii, którzy nigdy nie zostali sprawiedliwie osądzeni”. Warto by dodać jeszcze sprawców tych niesprawiedliwości – polskich prawników operujących w zdeprawowanym i jak na ironię nazwanym „wymiarze sprawiedliwości”.

Wszystko to zostało przez Autorkę z chirurgiczną precyzją „wyrwane na jaśnią”, jak powiada Wieszcz, wyrwane niemal dosłownie z ciemności, w którą chciał tragiczny wypadek (a może nie wypadek?) na statku pogrążyć polski „wymiar sprawiedliwości”. (Bo często powtarzane wyrażenie o „zamiataniu pod dywan” trudnych spraw jest tutaj zdecydowanie za delikatne, a ponadto wyświechtane). Statek nosił imię „Tsuru” i przebywał w porcie Point Lisas na Trynidadzie. Tragicznie zmarły na nim 26 maja 2002 r. młody marynarz, pełniący obowiązki II oficera, to 26-letni Karol. Nazwisko zostało utajnione, chyba na życzenie matki, której pełna boleści opowieść o stracie jedynego syna stanowi kanwę książki.

Główny nurt

Jej główny nurt ma źródło w Dniu Matki, 26 maja 2002 r. Wtedy właśnie późnym wieczorem złożył jej i mężowi wizytę kapitan R.D., dyrektor agencji morskiej, która zatrudniała Karola, z jak to określił „przykrą wiadomością”, że syn zginął w „rękawie”… i ulotnił się, zostawiając tych dwoje ich bólowi. Nie wie, mówi matka, jak przeżyli tę noc. Dlaczego rano nie znaleziono w mieszkaniu dwojga martwych ciał. Bo taka wiadomość, w połączeniu ze sposobem jej przekazania, mogła zabić. A że nie zabiła – widocznie Bóg tak chciał, dojdzie w końcu i do takiej konkluzji. Albowiem matka, dotknięta takim nieszczęściem - powie z pewną przesadą matka Karola - ma siłę poruszyć niebo i ziemię, a gdzie indziej już bardziej materialnie: ma siłę przebicia czołgu. I to określenie bardziej do niej przylega.

Może nie parłaby jak czołg do prawdy o śmierci swego syna, gdyby nie dziwne okoliczności towarzyszące transportowi jego zwłok z Trynidadu. Metalowa trumna, opieczętowana konsularnie, na początku ważyła 123, 5 kg (syn mierzył 2.06 m, musiał więc odpowiednio ważyć). Na lotnisku w Londynie została zatrzymała, bo ważyła tam już 279 kg. Po krótkim czasie jednak ją zwolniono i przyleciała do Warszawy. Tu ważyła jeszcze 8 kg więcej. Stamtąd została przywieziona samochodem firmy pogrzebowej Mirosława S. z Rumi. Dwa dni potem Karol został pochowany na Cmentarzu Witomińskim w Gdyni. Rodzinie „wyperswadowano” otwieranie trumny, żegnanie z ciałem Zmarłego. Była wtedy bardzo podatna na różne perswazje.

Ekshumacja

Po prawie roku – pomijam trudności i okoliczności - matka doprowadza do ekshumacji zwłok syna. Właśnie wtedy widzi go po raz ostatni, po jedenastu miesiącach pod ziemią. Nie może być przy sekcji zwłok. Serce najtwardszej matki nie wytrzymałoby pewnych operacji. „Po paru godzinach wyszedł prokurator z młodą asystentką (…) popatrzył na mnie i na męża, powiedział tylko: - Wszystko mu ukradli, nawet buty…”. Sekcja zwłok wykazała, że młody marynarz został po śmierci ogołocony z wnętrzności (gdzie i kiedy nie wiadomo). Niektóre narządy (serce, nerki) na pewno posłużyły do przeszczepów. Być może serce Karola bije w cudzych piersiach – pociesza się matka. Chciałaby jednak wiedzieć, że tak jest.

Brak wnętrzności uniemożliwił jednoznaczne orzeczenie, co było przyczyną śmierci Karola. Przy sposobności wyszło na jaw (czyli zostało „wyrwane na jaśnią”), że został on pochowany nie w oryginalnej metalowej trumnie, osznurowanej, z konsularnymi pieczęciami, lecz w zwykłej trumnie drewnianej, której wieko omal się nie załamało, gdy wskoczył na nie robotnik cmentarny ze sznurami, aby ją przygotować do wydobycia z grobu.

Polski wymiar sprawiedliwości nie uznał za swój obowiązek wyjaśnienie tych wszystkich, bardzo dziwnych okoliczności. Słoniowata machina trochę się poruszyła, gdy ją matczyny czołg wstrząsnął. Do dziś tak naprawdę nic nie wiadomo, poza datą śmierci Karola. Nikt za tę śmierć nie poniósł odpowiedzialności. I najprawdopodobniej nie poniesie. A matce odradzano, tak po ludzku, po przyjacielsku, szczerze, uparte parcie do prawdy.

Dziś

Ona dziś, po sześciu latach doświadczeń z wymiarem sprawiedliwości w Polsce powiada, że została ostatecznie odarta ze złudzeń. Bo miała złudzenia: sądziła, że organa prawa służą wyjaśnianiu zawiłych spraw, np. tam, gdzie ginie młody człowiek świetnie wykształcony, obywatel RP. Nie myślała, mówi, że one „zamiast walczyć w mojej sprawie zaczną walczyć ze mną”. Czyli horror, niesłychane znieprawienie prawa. Cynik powiedziałby: a bo to jedno?

Po wydaniu tej książki powinna rozszaleć się burza. Polski „wymiar sprawiedliwości”, tak frontalnie zaatakowany, tak boleśnie ugodzony, powinien wściec się i tę książkę dosłownie zmiażdżyć. Ale być może nawet jej łaskawie nie zauważy. Ma pilniejsze sprawy, w rodzaju tragedii rodziny Olewników, medialnie już tak rozdętej, że coś koniecznie trzeba z nią zrobić. Dla zachowania twarzy.

Nie mam już za wiele miejsca na dokładne opisanie drugiego nurtu opowieści Marzeny Burczyckiej-Woźniak. Składają się nań rozpoczynające każdy rozdział krótkie medytacje o możliwości i potrzebie uczestniczenia w cierpieniu bliźniego. Ja wiem, że to nie brzmi zachęcająco. Ale też wiem, że życia nie sposób przeżyć bez choćby otarcia się o cierpienie. Wspaniałe, mądre, głębokie myśli o tym, jak moglibyśmy ulżyć cierpiącym nie biorąc na siebie ich ciężaru (bo to niemożliwe) stanowią doskonałą przeciwwagę temu, co składa się na opowieść zrozpaczonej matki Karola.

Szala szlachetności i szala podłości. Szala prawości i szala zbrodniczości. Szala delikatności i szala barbarzyństwa. Która przeważy, Temido?

Tadeusz Skutnik
Źródło: Dziennik Bałtycki


Post został pochwalony 1 raz

Ostatnio zmieniony przez Admin dnia Wto 10:14, 26 Maj 2009, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Forum dla pracujących na morzu ich rodzin i przyjaciół ludzi morza Strona Główna -> ZDARZENIA NA MORZU I NIE TYLKO ... Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Regulamin