|
|
Zobacz poprzedni temat
:: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Dołączył: 30 Sty 2006
Posty: 94 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 97 razy Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: WOLIN
|
|
Wysłany: Czw 12:17, 08 Lis 2007 Temat postu: Marynarzową być... |
|
|
Elżbieta w swoim najbliższym otoczeniu zna pięć marynarskich par, które niedawno się rozwiodły. Może to przypadek, a może efekt stresów, kłopotów finansowych, niepewności marynarskiego jutra, nieumiejętności rozmowy, zrozumienia.
Monika ze smutkiem odkłada słuchawkę. Właśnie się dowiedziała, że Tomek nie zdąży przyjechać na święta. Jego statek w tym czasie będzie ładował fosfaty w Casablance. Dziewięcioletnia córka jest niepocieszona, ma łzy w oczach i żal, bo przecież tata obiecał, że te święta spędzą razem. Dziewczynka nie rozumie żeglugowych zawiłości, nawet nie chce o nich słuchać, obrażona wychodzi z pokoju.
To już czwarte święta spędzą same z dziadkami. Normalna średnia, jak na dziesięć lat marynarskiego małżeństwa.
Bez Odyseusza
Mityczna Penelopa całe życie wiernie czekała na powrót Odyseusza. Dniami całun tkała, a nocami go pruła, po to, aby do jego ukończenia nie przyjąć oświadczyn 120 zalotników. Współczesne Penelopy ani nie tkają, ani nie prują. Ale czekają.
- Być marynarzową, to taka patologiczna normalność - uśmiecha się Monika. - Poznaliśmy się, gdy Tomek kończył Wyższą Szkołę Morską i wiedziałam, że wychodzę za marynarza, że w moje życie wpisane będzie czekanie. Ale nie sądziłam, że czasami będzie tak ciężko, że samotność może być tak bolesna.
Odczuła to szczególnie, gdy nagle pojawiły się problemy ze zdrowiem. Teraz jest już w porządku, ale dni, gdy czekała na diagnozę były koszmarem. Kilka razy podchodziła do telefonu, żeby zadzwonić na statek i rezygnowała. Przecież on, oddalony o tysiące kilometrów, nic nie pomoże, będzie się tylko denerwował i niepokoił.
Życie odkalkowane
Ojciec Anny ponad trzydzieści lat pływał w Polskich Liniach Oceanicznych. Mama nie pracowała, zajmowała się domem i wychowaniem trójki dzieci. Mieszkali w Gdyni. Wokół pełno było takich rodzin. Anna pamięta ciągłą nieobecność ojca, a gdy była mała, to nawet nie potrafiła odtworzyć jego twarzy. Rejsy wtedy były bardzo długie, ale statki częściej zawijały do polskich portów. Wtedy były wspólne wyprawy, aby tatę chociaż zobaczyć. Jego pobyt na lądzie między rejsami z reguły trwał krótko i przypominał święto z górą prezentów, mnóstwem gości, bo każdy był ciekaw wieści z dalekiego, często egzotycznego świata. Mama ożywała. Tata próbował interesować się szkołą i lekcjami dzieci, ale nie zawsze pamiętał, do której klasy które chodzi. Potem nadchodził dzień odjazdu, mama płakała i znowu na długie miesiące zostawali sami. Pisali listy, kolekcjonowali widokówki i niecierpliwie czekali na telefon od ojca. Anna postanowiła, że nigdy w życiu nie zostanie żoną marynarza. Została. Dziś mówi, że odkalkowała życie matki.
-Tak jak ona samotnie szarpię się z codziennością, ale z tą różnicą, że jej życie jako marynarzowej było jednak jedwabne, a moje jest barchanowe - ironizuje Anna. - Nie da się porównać sytuacji materialnej marynarskich rodzin sprzed dwóch, trzech dekad z tym co jest współcześnie. Jeszcze w latach osiemdziesiątych za sto dolarów cała rodzina żyła przez miesiąc doskonale. Teraz pięćset to za mało. Mama miała więcej czasu dla siebie, przesiadywała u kosmetyczki, spotykała się z koleżankami w kawiarni, w sprzątaniu pomagała dochodząca pani Józia. W wakacje, jeśli tylko to było możliwe, ojciec zabierał nas w rejs. Mnie na to wszystko nie stać.
Kto dziś pamięta, że istniały Baltona i Pewex, że były specjalne bony, za które można było tam kupować, że wszystko co marynarz przywoził z zagranicy natychmiast znajdowało nabywców? Rynek wchłaniał każdą ilość kawy, ortalionowych płaszczy, dżinsowych spodni, w ogóle - ciuchów z zagraniczną metką. Dziś, gdy półki uginają się od wszelakiego dobra, nikt towarów na handel nie wozi.
Na biedną nie trafiło
Anna z mężem i trójką dzieci mieszkają w Świnoujściu. Jakub jest bosmanem i od dwóch lat pływa u obcych armatorów. Anna pracowała w banku. W ramach redukcji etatów trzy lata temu straciła pracę. Kierownik powiedział wprost: na biedną nie trafiło, ma męża pływającego i jako marynarzowa da sobie radę. Anna nic nie powiedziała, a kierownik nie musiał wiedzieć, że Jakub ponad pół roku siedział na lądzie czekając na zamustrowanie. Pieniądze się skończyły i żyli z pożyczek. Teraz powolutku odbijają się od dna. Jakub godzi się nawet na ośmiomiesięczne rejsy i oszczędza żonie opisów statków na jakich pływa. Jest szczęśliwy, że ma pracę i więcej czasu spędza na morzu niż na lądzie. Uważa, że gdy jest odwrotnie to zaczynają się kłopoty.
- Myślę, że one już są, ale innej natury - przyznaje Anna. - Za ojcem najbardziej tęskni najmłodszy, sześcioletni synek. Pyta o niego codziennie. Na mapie zaznacza trasę statku. Gdyby znał numer komórki, to codziennie by dzwonił. Ojcowskiego autorytetu, a nawet silnej ręki, wymaga najstarszy - czternastolatek. Nie ma żadnych problemów z dziesięcioletnią córką.
Klan
Mąż Elżbiety pływa dwadzieścia pięć lat i prawie tyle czasu są małżeństwem. Zaczynał jako steward, był ochmistrzem, ale gdy tę funkcję na statkach zlikwidowano, znowu został stewardem. A ponieważ tych jest nadmiar i na rejs czeka się miesiącami, więc przekwalifikował się na marynarza.
- Może to i degradacja - zastanawia się Elżbieta - ale na szczęście mąż tak tego nie odczuwa. Jest niepoprawnym optymistą i w każdej sytuacji widzi zawsze coś pozytywnego. Jako marynarzowi łatwiej będzie mu o kontrakt i jest szansa na spłatę dwóch zaciągniętych kredytów.
Elżbieta nie lubi rozmawiać o pieniądzach, bo ludzie nie wierzą, że marynarska rodzina może mieć kłopoty finansowe. Tysiąc sto dolarów to sporo, gdyby praca była przez cały rok. Tymczasem jest jej najwyżej na sześć miesięcy.
Kiedy się poznali, nic nie wskazywało na to, że Leszek będzie pracował na morzu. Namówiony przez kolegę popłynął na "Sołdku" do Danii. Rejsy były krótkie, pieniądze niezłe, więc powiedział, że popływa dwa lata, żeby zarobić. Z tych dwóch lat zrobiły się ponad dwa dziesięciolecia. Elżbieta wzięła lekcje samodzielności, cierpliwości i większości zawodów będących męską domeną. Nauczycielki miała dobre, bo w rodzinie jest cały klan marynarzowych. Teściowa, szwagierka, bratowa i mama, bo tata, kiedyś pracownik stoczni, wypływał w rejsy gwarancyjne.
Chrzest bojowy przeszła trzynaście lat temu. Po długich tułaczkach po sublokatorkach dostali mieszkanie, które natychmiast wykupili zadłużając się okrutnie. Na meble już nie starczyło. Leszek wypłynął w rejs, Elżbieta została z dwójką dzieci. Córka miała trzy latka a syn półtora roku. W mieszkaniu trwały prace budowlane. Stała się specjalistką od tynków, rur, kafelków. W mieszkaniu ciągle coś zmienia, przestawia, upiększa drobiazgami. Żadnych inwestycji, bo od paru lat największą jest wykształcenie dzieci. Chłoną języki, chodzą na zajęcia pozalekcyjne i przynoszą świadectwa z czerwonymi paskami.
Coś umyka
Anna odgarnia z czoła kasztanowy kosmyk. Ma czterdzieści lat i uczucie, że coś jej z życia umyka. Nie cierpi samotnych niedziel, świąt, sylwestrów. Czasem łapie się na tym, że rozmawia z Jakubem, tak jakby on był w pokoju. Lubi tańczyć i miewa ochotę, by wyskoczyć z koleżanką na dyskotekę. Natychmiast odrzuca tę myśl, bo boi się plotek, a żona marynarza, tak jak żona Cezara, musi być poza wszelkimi podejrzeniami.
Elżbieta i Monika, żeby mniej tęsknić dokładają sobie zajęć. Jedna skończyła szkołę leczniczego masażu, druga intensywnie studiuje język. Może to pozwoli im znaleźć pracę, bo obie od paru lat są bezrobotne. Wszystkie zgodnie twierdzą, że ich mężowie tracą więcej nie uczestnicząc w wychowywaniu dzieci. Wypływali w rejsy zostawiając żony w ciąży a wracali jako ojcowie. Elżbieta codziennie rozmawiała z dziećmi o ojcu, pokazywała zdjęcia, żeby wiedziały, że to nie jakiś pan z fotografii a tata. Gdy były starsze, urządzała wieczory pisania listów. Dla córki Moniki mama jest koleżanką a tata prawdziwym autorytetem. Syn Anny prosi, by nie martwić taty dwójką, bo przecież zdąży ją poprawić przed jego powrotem.
Potem, gdy wszyscy są już razem, usiłują nadrobić to, co zabrała rozłąka.
-Tak chciałabym, aby mąż przejął część obowiązków, zdjął ze mnie trochę tej codziennej odpowiedzialności - wzdycha Anna. - Niestety, on zazwyczaj jest zmęczony rejsem i powtarza, że doskonale daję sobie radę, że jestem taka dzielna.
Uważają, że marynarz to specyficzny osobnik. Na statku tęskni za domem, na lądzie myśli o morzu. I nigdy nie wiadomo, co dla niego jest okresem przejściowym. Ląd czy morze?
Rodzina pocerowana
Irena twierdzi, że swojego męża poznała na nowo dopiero na emeryturze. Mówi, że właściwie oboje się poznają i moszczą sobie wspólne życie razem, a nie obok. Stefan był kapitanem, przyzwyczajonym do posłuszeństwa i decydowania o wszystkim. Gdy osiadł na lądzie, myli mu się czasem dom z mostkiem kapitańskim, co staje się powodem konfliktów.
- Okazuje się, że nie znam mężczyzny, który od ponad trzydziestu lat jest moim mężem - przyznaje Irena. - Nie znam jego codziennych przyzwyczajeń. Nie wiedziałam, że jest taki drobiazgowy, zgryźliwy, że mamy aż tak różne zainteresowania. Może przedtem nie zwracałam na to uwagi, może za bardzo przyzwyczaiłam się do mojej samodzielności. Mamy dorosłe dzieci, mamy wnuki, ale w domu mieszkamy sami. Uczymy się trudnej sztuki kompromisu.
Rozłąki zazwyczaj cementowały marynarskie rodziny. Przez całe lata uchodziły one za bardzo trwałe, co potwierdzały również liczne badania socjologiczne. Ale chyba już tak nie jest. Elżbieta w swoim najbliższym otoczeniu zna pięć marynarskich par, które niedawno się rozwiodły. Może to przypadek, a może efekt stresów, kłopotów finansowych, niepewności marynarskiego jutra, nieumiejętności rozmowy, zrozumienia.
- Kiedyś słyszałam określenie, że rodzina marynarska jest trochę pocerowana - mówi Elżbieta. - Coś w tym jest. Usiłujemy pozszywać życie poszatkowane rejsami, wyjazdami i powrotami. Pożegnaniami i powitaniami. Czasem to się udaje, czasem szwy pękają. I nie wiadomo, czy to wina nici, czy naszych umiejętności.
źródło:gs24.pl
Post został pochwalony 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Dołączył: 24 Lip 2010
Posty: 1 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
|
Wysłany: Sob 0:18, 24 Lip 2010 Temat postu: Re: Marynarzową być... |
|
|
małżeństwo z marynarzem to pomyłka życiowa,w rodzinie patologia ,okalecza się nastepne osoby to są dzieci,zauroczenie chłopakiem to hormony,życie upływające pokazuje bezlitosnego faceta i jak każdy chłop nadaje sie do dzidy i łopaty,emocjonalnie nie jest zdolny zrozumieć kobiety.
Admin napisał: |
Elżbieta w swoim najbliższym otoczeniu zna pięć marynarskich par, które niedawno się rozwiodły. Może to przypadek, a może efekt stresów, kłopotów finansowych, niepewności marynarskiego jutra, nieumiejętności rozmowy, zrozumienia.
Monika ze smutkiem odkłada słuchawkę. Właśnie się dowiedziała, że Tomek nie zdąży przyjechać na święta. Jego
Bez Odyseusza
Mityczna Penelopa całe życie wiernie czekała na powrót Odyseusza. Dniami całun tkała, a nocami go pruła, po to, aby do jego ukończenia nie przyjąć oświadczyn 120 zalotników. Współczesne Penelopy ani nie tkają, ani nie prują. Ale czekają.
- Być marynarzową, to taka patologiczna normalność - uśmiecha się Monika. - Poznaliśmy się, gdy Tomek kończył Wyższą Szkołę Morską i wiedziałam, że wychodzę za marynarza, że w moje życie wpisane będzie czekanie. Ale nie sądziłam, że czasami będzie tak ciężko, że samotność może być tak bolesna.
Odczuła to szczególnie, gdy nagle pojawiły się problemy ze zdrowiem. Teraz jest już w porządku, ale dni, gdy czekała na diagnozę były koszmarem. Kilka razy podchodziła do telefonu, żeby zadzwonić na statek i rezygnowała. Przecież on, oddalony o tysiące kilometrów, nic nie pomoże, będzie się tylko denerwował i niepokoił.
Życie odkalkowane
Ojciec Anny ponad trzydzieści lat pływał w Polskich Liniach Oceanicznych. Mama nie pracowała, zajmowała się domem i wychowaniem trójki dzieci. Mieszkali w Gdyni. Wokół pełno było takich rodzin. Anna pamięta ciągłą nieobecność ojca, a gdy była mała, to nawet nie potrafiła odtworzyć jego twarzy. Rejsy wtedy były bardzo długie, ale statki częściej zawijały do polskich portów. Wtedy były wspólne wyprawy, aby tatę chociaż zobaczyć. Jego pobyt na lądzie między rejsami z reguły trwał krótko i przypominał święto z górą prezentów, mnóstwem gości, bo każdy był ciekaw wieści z dalekiego, często egzotycznego świata. Mama ożywała. Tata próbował interesować się szkołą i lekcjami dzieci, ale nie zawsze pamiętał, do której klasy które chodzi. Potem nadchodził dzień odjazdu, mama płakała i znowu na długie miesiące zostawali sami. Pisali listy, kolekcjonowali widokówki i niecierpliwie czekali na telefon od ojca. Anna postanowiła, że nigdy w życiu nie zostanie żoną marynarza. Została. Dziś mówi, że odkalkowała życie matki.
-Tak jak ona samotnie szarpię się z codziennością, ale z tą różnicą, że jej życie jako marynarzowej było jednak jedwabne, a moje jest barchanowe - ironizuje Anna. - Nie da się porównać sytuacji materialnej marynarskich rodzin sprzed dwóch, trzech dekad z tym co jest współcześnie. Jeszcze w latach osiemdziesiątych za sto dolarów cała rodzina żyła przez miesiąc doskonale. Teraz pięćset to za mało. Mama miała więcej czasu dla siebie, przesiadywała u kosmetyczki, spotykała się z koleżankami w kawiarni, w sprzątaniu pomagała dochodząca pani Józia. W wakacje, jeśli tylko to było możliwe, ojciec zabierał nas w rejs. Mnie na to wszystko nie stać.
Kto dziś pamięta, że istniały Baltona i Pewex, że były specjalne bony, za które można było tam kupować, że wszystko co marynarz przywoził z zagranicy natychmiast znajdowało nabywców? Rynek wchłaniał każdą ilość kawy, ortalionowych płaszczy, dżinsowych spodni, w ogóle - ciuchów z zagraniczną metką. Dziś, gdy półki uginają się od wszelakiego dobra, nikt towarów na handel nie wozi.
Na biedną nie trafiło
Anna z mężem i trójką dzieci mieszkają w Świnoujściu. Jakub jest bosmanem i od dwóch lat pływa u obcych armatorów. Anna pracowała w banku. W ramach redukcji etatów trzy lata temu straciła pracę. Kierownik powiedział wprost: na biedną nie trafiło, ma męża pływającego i jako marynarzowa da sobie radę. Anna nic nie powiedziała, a kierownik nie musiał wiedzieć, że Jakub ponad pół roku siedział na lądzie czekając na zamustrowanie. Pieniądze się skończyły i żyli z pożyczek. Teraz powolutku odbijają się od dna. Jakub godzi się nawet na ośmiomiesięczne rejsy i oszczędza żonie opisów statków na jakich pływa. Jest szczęśliwy, że ma pracę i więcej czasu spędza na morzu niż na lądzie. Uważa, że gdy jest odwrotnie to zaczynają się kłopoty.
- Myślę, że one już są, ale innej natury - przyznaje Anna. - Za ojcem najbardziej tęskni najmłodszy, sześcioletni synek. Pyta o niego codziennie. Na mapie zaznacza trasę statku. Gdyby znał numer komórki, to codziennie by dzwonił. Ojcowskiego autorytetu, a nawet silnej ręki, wymaga najstarszy - czternastolatek. Nie ma żadnych problemów z dziesięcioletnią córką.
Klan
Mąż Elżbiety pływa dwadzieścia pięć lat i prawie tyle czasu są małżeństwem. Zaczynał jako steward, był ochmistrzem, ale gdy tę funkcję na statkach zlikwidowano, znowu został stewardem. A ponieważ tych jest nadmiar i na rejs czeka się miesiącami, więc przekwalifikował się na marynarza.
- Może to i degradacja - zastanawia się Elżbieta - ale na szczęście mąż tak tego nie odczuwa. Jest niepoprawnym optymistą i w każdej sytuacji widzi zawsze coś pozytywnego. Jako marynarzowi łatwiej będzie mu o kontrakt i jest szansa na spłatę dwóch zaciągniętych kredytów.
Elżbieta nie lubi rozmawiać o pieniądzach, bo ludzie nie wierzą, że marynarska rodzina może mieć kłopoty finansowe. Tysiąc sto dolarów to sporo, gdyby praca była przez cały rok. Tymczasem jest jej najwyżej na sześć miesięcy.
Kiedy się poznali, nic nie wskazywało na to, że Leszek będzie pracował na morzu. Namówiony przez kolegę popłynął na "Sołdku" do Danii. Rejsy były krótkie, pieniądze niezłe, więc powiedział, że popływa dwa lata, żeby zarobić. Z tych dwóch lat zrobiły się ponad dwa dziesięciolecia. Elżbieta wzięła lekcje samodzielności, cierpliwości i większości zawodów będących męską domeną. Nauczycielki miała dobre, bo w rodzinie jest cały klan marynarzowych. Teściowa, szwagierka, bratowa i mama, bo tata, kiedyś pracownik stoczni, wypływał w rejsy gwarancyjne.
Chrzest bojowy przeszła trzynaście lat temu. Po długich tułaczkach po sublokatorkach dostali mieszkanie, które natychmiast wykupili zadłużając się okrutnie. Na meble już nie starczyło. Leszek wypłynął w rejs, Elżbieta została z dwójką dzieci. Córka miała trzy latka a syn półtora roku. W mieszkaniu trwały prace budowlane. Stała się specjalistką od tynków, rur, kafelków. W mieszkaniu ciągle coś zmienia, przestawia, upiększa drobiazgami. Żadnych inwestycji, bo od paru lat największą jest wykształcenie dzieci. Chłoną języki, chodzą na zajęcia pozalekcyjne i przynoszą świadectwa z czerwonymi paskami.
Coś umyka
Anna odgarnia z czoła kasztanowy kosmyk. Ma czterdzieści lat i uczucie, że coś jej z życia umyka. Nie cierpi samotnych niedziel, świąt, sylwestrów. Czasem łapie się na tym, że rozmawia z Jakubem, tak jakby on był w pokoju. Lubi tańczyć i miewa ochotę, by wyskoczyć z koleżanką na dyskotekę. Natychmiast odrzuca tę myśl, bo boi się plotek, a żona marynarza, tak jak żona Cezara, musi być poza wszelkimi podejrzeniami.
Elżbieta i Monika, żeby mniej tęsknić dokładają sobie zajęć. Jedna skończyła szkołę leczniczego masażu, druga intensywnie studiuje język. Może to pozwoli im znaleźć pracę, bo obie od paru lat są bezrobotne. Wszystkie zgodnie twierdzą, że ich mężowie tracą więcej nie uczestnicząc w wychowywaniu dzieci. Wypływali w rejsy zostawiając żony w ciąży a wracali jako ojcowie. Elżbieta codziennie rozmawiała z dziećmi o ojcu, pokazywała zdjęcia, żeby wiedziały, że to nie jakiś pan z fotografii a tata. Gdy były starsze, urządzała wieczory pisania listów. Dla córki Moniki mama jest koleżanką a tata prawdziwym autorytetem. Syn Anny prosi, by nie martwić taty dwójką, bo przecież zdąży ją poprawić przed jego powrotem.
Potem, gdy wszyscy są już razem, usiłują nadrobić to, co zabrała rozłąka.
-Tak chciałabym, aby mąż przejął część obowiązków, zdjął ze mnie trochę tej codziennej odpowiedzialności - wzdycha Anna. - Niestety, on zazwyczaj jest zmęczony rejsem i powtarza, że doskonale daję sobie radę, że jestem taka dzielna.
Uważają, że marynarz to specyficzny osobnik. Na statku tęskni za domem, na lądzie myśli o morzu. I nigdy nie wiadomo, co dla niego jest okresem przejściowym. Ląd czy morze?
Rodzina pocerowana
Irena twierdzi, że swojego męża poznała na nowo dopiero na emeryturze. Mówi, że właściwie oboje się poznają i moszczą sobie wspólne życie razem, a nie obok. Stefan był kapitanem, przyzwyczajonym do posłuszeństwa i decydowania o wszystkim. Gdy osiadł na lądzie, myli mu się czasem dom z mostkiem kapitańskim, co staje się powodem konfliktów.
- Okazuje się, że nie znam mężczyzny, który od ponad trzydziestu lat jest moim mężem - przyznaje Irena. - Nie znam jego codziennych przyzwyczajeń. Nie wiedziałam, że jest taki drobiazgowy, zgryźliwy, że mamy aż tak różne zainteresowania. Może przedtem nie zwracałam na to uwagi, może za bardzo przyzwyczaiłam się do mojej samodzielności. Mamy dorosłe dzieci, mamy wnuki, ale w domu mieszkamy sami. Uczymy się trudnej sztuki kompromisu.
Rozłąki zazwyczaj cementowały marynarskie rodziny. Przez całe lata uchodziły one za bardzo trwałe, co potwierdzały również liczne badania socjologiczne. Ale chyba już tak nie jest. Elżbieta w swoim najbliższym otoczeniu zna pięć marynarskich par, które niedawno się rozwiodły. Może to przypadek, a może efekt stresów, kłopotów finansowych, niepewności marynarskiego jutra, nieumiejętności rozmowy, zrozumienia.
- Kiedyś słyszałam określenie, że rodzina marynarska jest trochę pocerowana - mówi Elżbieta. - Coś w tym jest. Usiłujemy pozszywać życie poszatkowane rejsami, wyjazdami i powrotami. Pożegnaniami i powitaniami. Czasem to się udaje, czasem szwy pękają. I nie wiadomo, czy to wina nici, czy naszych umiejętności.
źródło:gs24.pl |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
|